czwartek, 6 sierpnia 2015

New Avenger - Rozdział V

Jako że nie było mnie przez dość długi czas, postanowiłam już teraz zaserwować wam kolejny, nieco dłuższy rozdział :)
Cóż mogę powiedzieć, oto nadszedł dość istotny moment w całej historii, ponieważ od niego zależy dalsza część fabuły :)
Nie rozpisując się dłużej, zapraszam do czytania ;)

★★★

Rozdział V - Spotkanie

Słońce nieśmiało wychylało się zza ciemnych chmur. Ten poranek zdecydowanie nie zapowiadał się na słoneczny. Kątem oka, dostrzegła w oknie lądujący helikopter. Baza miała własny pas startowy, samoloty pojawiały się tutaj często, ale nigdy nie pojawiały się tak wcześnie. Mimo to, nie przejęła się tym.
To tylko kolejny helikopter.
Siedziała przy stole w jadalni, męcząc swoje śniadanie. Kręciła powolnie łyżką w porządnie nasączonych mlekiem płatkach.
Płatki śniadaniowe.
Pietro je uwielbiał.
- Nadal masz zamiar znęcać się nad tymi płatkami? – powiedział Sam, wyrywając ją z zamysłów – Bo jeśli mają się marnować, mogę się nimi zająć.
Bez słowa, podsunęła miseczkę bliżej niego.
- Nie krępuj się – uśmiechnęła się smutno – I tak straciłam apetyt.
Podparła głowę ręką, opierając łokieć o chłodny blat.
Nagle drzwi do jadalni otworzyły się. Nie musiała unosić głowy, by domyślić się, kto właśnie wszedł. Potrafiła rozpoznać Kapitana po zdecydowanym, żołnierskim kroku.
- Witajcie, drużyno – uśmiechnął się – Wybaczcie, że przegapiłem śniadanie, ale musiałem załatwić pewną sprawę – odwrócił się w stronę drzwi – Patrzcie tylko, kto się za nami stęsknił.
- Z tego, co mi wiadomo, to raczej wy tęskniliście za mną.
Ten głos...
Znała go.
Odwróciła się w stronę Kapitana, obok którego stał znajomy mężczyzna.
Hawkeye.
Clint Barton.
- Przyjacielu, musisz być zmęczony po podróży – Steve poklepał go po ramieniu – Odpocznij, zjedz coś, później porozmawiamy. A teraz, drużyno, zapraszam na trening.
Wszyscy posłusznie opuścili jadalnię, w której pozostał jedynie Clint i siedząca przy stole Wanda.
Usiadł naprzeciw dziewczyny i spojrzał na nią. Nie spuszczała z niego wzroku odkąd tylko wszedł do pomieszczenia.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Cisza jednak z każdą kolejną sekundą przyprawiała go o dreszcze.
- Jak się masz, Wando? – zapytał nieco zmieszany.
- Dobrze – odparła krótko.
Skłamała.
Oczywiście, że nie czuła się dobrze. Ale co miała odpowiedzieć? Że wciąż nie może się pozbierać o śmierci brata? Że straciła ostatnią bliską jej sercu osobę?
Chciała tylko pokazać, że jest silna, że jest w stanie sobie z tym poradzić.
Chciała udowodnić to nie tylko sobie, czy Bartonowi. Przede wszystkim, chciała udowodnić to Pietro.
- Jesteś na mnie zła, prawda? – spytał wreszcie – Obwiniasz mnie za to, co się stało.
- Nie – pokręciła słabo głową – To nie twoja wina. Pietro zrobił to, co uznał za słuszne. Nie chciał, żeby twoje dzieci były sierotami. Takimi jak my.
- Nie chciałem, żeby tak się to potoczyło. Uwierz mi, gdybym tylko wiedział…
- To i tak nic nie zmieni – przerwała – Nie da się cofnąć czasu. Stało się.
Starała się brzmieć twardo, ale nie potrafiła już dłużej udawać. Zwiesiła głowę i ukryła twarz w dłoniach.
Popatrzy na nią ze współczuciem. Po raz pierwszy od dawna poczuł się całkowicie bezradny. Nie mógł jej pomóc. Nie mógł nic zrobić.
Czuł się tak samo, gdy czekając na serię zmierzających w niego pocisków, nie trafił w niego ani jeden. Gdy uniósł głowę i zobaczył przed sobą stojącego nieruchomo Pietro. Gdy chłopak, który jeszcze niedawno nie darzył go sympatią, zasłonił go własnych ciałem. Gdy posłał mu ten słaby, niemal bezczelny uśmiech i upadł na ziemię. Dopiero w tej chwili dotarło do niego, że Pietro oddał za niego własne życie…
- Co powiedział? – zaszlochała nagle, unosząc lekko głowę – Wtedy, gdy… No wiesz. Co wtedy powiedział?
Gdy to się stało, niemal czuła ból brata, przeszywające kucie całego ciała. Nie była przy nim, ale doskonale wiedziała, co się stało. Wiedziała, że umierał. Wiedziała też, że coś powiedział, ale ból był zbyt silny. Zagłuszył słaby, ledwie słyszalny ton, jakim wypowiedział swoje ostatnie zdanie.
- Tego się nie spodziewałeś – odpowiedział, wracając myślą do tamtej chwili.
Wanda tylko uśmiechnęła się smutno pod nosem.
- Cały Pietro.

***

Siedział w przydzielonym mu, ciasnym pokoju. Nagie, szare ściany i tylko jedno, niewielkie okno tuż pod sufitem. Nie potrafił usiedzieć w miejscu. Nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu, jednak ta niewielka przestrzeń doprowadzała go do szału.
Nienawidził ograniczeń.
Usiadł więc na brzegu pryczy, gdy nagle usłyszał cichy szelest.
Dźwięk dobiegał z kieszeni jego spodni.
Ciekawsko sięgnął do niej, po czym wyciągną z niej małą, pogniecioną fotografię. Widać, że zdjęcie już wiele przeszło. Pożółkłe, pogniecione na brzegach, przedstawiało czworo ludzi, na pierwszy rzut oka – rodzinę.
Dwoje dorosłych ludzi, mężczyzna i kobieta, trzymający z objęciach dwoje dzieci.
Chłopca i dziewczynkę.
Cała czwórka uśmiechała się, wyglądali na szczęśliwą rodzinę. Jednak twarze wydawały mu się znajome.
Zwłaszcza mała, szarooka dziewczynka…
- Zbieraj się – jeden z żołnierzy walnął dłonią w drzwi do jego pokoju – Za chwilę wyruszasz.
Natychmiast schował zdjęcie do kieszeni, po czym wstał z pryczy i skierował się w stronę wyjścia.
Musiał wykonać zadanie.

***

- Jak się ma twoja rodzina? – ciągnęła – Pewnie strasznie za tobą tęsknią.
- Pewnie tak – uśmiechnął się pod nosem – Ja za nimi też. Na szczęście, tym razem to nie potrwa długo. Niedługo do nich wracam.
Skinęła głową.
Patrzyła na niego niemal z zazdrością. On miał do kogo wracać.
Nagle Clint wyciągnął z kieszeni telefon. Kilkukrotnie przesunął palcem po ekranie, po czym przesunął komórkę po blacie i podsunął Wandzie niemal pod sam nos.
Spojrzała na wyświetlające się zdjęcie. Przedstawiało uśmiechniętą ciemnowłosą kobietę, trzymającą na rękach niemowlę oraz stojącą obok niej dwójkę równie wesołych dzieci, chłopca i dziewczynkę.
- To twoja rodzina? – spytała.
- Tak – odparł, po czym raz jeszcze przesunął palcem po ekranie, pokazując jej kolejne zdjęcie.
Tym razem, była na nim jedna postać. Małe dziecko – niemowlę, które widziała już na poprzednim zdjęciu. Radośnie wyciągało do góry rączkę, zupełnie, jakby chciało komuś pomachać.
Wanda uśmiechnęła się mimowolnie. Zawsze lubiła dzieci, zwłaszcza tak maleńkie. Były jeszcze niewinne i nieświadome bólu, jaki może przynieść przyszłość. 
- To Nathaniel – powiedział wreszcie Clint – Nathaniel Pietro Barton.
Gwałtownie uniosła głowę, patrząc na niego zaskoczona.
Nathaniel Pietro Barton.
 - Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Chciałem tylko, żeby…
- Nie, ależ skąd – zaprzeczyła natychmiast – Nie mam nic przeciwko. To śliczne imię – uśmiechnęła się słabo i oddała mu telefon.
- Chociaż tak mogę mu się odwdzięczyć za to, co zrobił dla mnie i dla mojej rodziny. Twój brat jest bohaterem.
- Wiem – skinęła głową.
Jej bohaterem.
Dla niej zawsze był bohaterem i nie musiał jej tego udowadniać. Chronił ją, opiekował się nią, mimo zagrożenia starał się pozostać dzielnym, by dodać jej otuchy.
Nagle do pokoju weszła Natasha, trzymając w dłoni tablet. Wyraz jej twarzy y początkowo poważny, jednak gdy tylko spojrzała na siedzących przy stole Wandę i Clinta, uśmiechnęła się do nich ciepło.
- Nie chciałabym wam przerywać, ale wygląda na to, że mamy robotę – powiedziała i zwróciła wzrok na Bartona – Wybacz, ale tym razem sobie nie odpoczniesz.
- Jaka szkoda – jęknął z udawanym smutkiem – A już myślałem, że szykuje się mały urlop… A tak na poważnie, o co chodzi?
- Dostaliśmy cynk, że żołnierze HYDRY obstawili jakiś wieżowiec…
- To nie w ich stylu – wtrąciła Wanda – Po co mieliby się ujawniać? I po co im ten wieżowiec?
- Nie mam pojęcia – Natasha wzruszyła ramionami – Steve mówi, że może to być podstęp, więc musimy być ostrożni. Mimo to, lepiej to sprawdzić. Może ucierpieć wielu niewinnych ludzi.
- No to co, dziewczyny – zaklasnął w ręce, po czym uniósł się z krzesła – Do boju.

***

Musiała wykonać zadanie.
Zgodnie z poleceniem Kapitana, pilnowała parteru, by nikt z dołu nie mógł prześlizgnąć się na wyższe piętra.
W jej uchu tkwiła słuchawka, dzięki której mogła porozumieć się z resztą drużyny.
Póki co, czysto.
Jednak nagle usłyszała cichy szmer, a tuż po nim dźwięk uchylanych drzwi. Odwróciła się i zobaczyła biegnący w jej stronę oddział żołnierzy HYDRY. Nie zwlekając dużej, ruszyła w ich kierunku. Najpierw jej palce, a później dłonie owinęły się czerwoną mgłą. Skierowała pocisk w jednego z żołnierzy, potem w kolejnego i kolejnego. Nie trwało to długo.
Po krótkiej chwili, została sama. Wokół niej leżeli pokonani przeciwnicy. Nie oszczędziła nikogo. Wzięła głęboki wdech, jednak po chwili usłyszała dobiegający za sobą świst powietrza, a lekki podmuch musną jej kark.
Poczuła za sobą czyjąś obecność.
Kolejny przeciwnik.
Zacisnęła zęby i spowijając dłonie krwistoczerwonym obłokiem, odwróciła się za siebie.
Teraz mogła bez problemu spojrzeć prosto w twarz nieprzyjaciela, który przystawiał zimną lufę pistoletu do jej czoła.
Zamarła. Poczuła, jak jej serce staje w miejscu, po czym zaczyna bić z nadzwyczajną prędkością. Głos utknął w jej gardle, nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Nie mogła w to uwierzyć.
Jeszcze niedawno oddałaby wszystko, by znów ujrzeć tę twarz.
Twarz, której widok towarzyszył jej od zawsze.
Twarz, którą od paru dni mogła oglądać jedynie w snach. Aż do teraz.
Jednak teraz znów stał naprzeciw niej.
Znów żywy.
Znów obok niej.
- Pietro? – szepnęła.
On jednak nie zareagował. Wyraz jego twarzy był obojętny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Błękitne oczy, które zawsze patrzyły na nią z radością, teraz wydawały się zamglone. Nieobecne.
Powoli opuściła dłonie, aż krwawoczerwony blask wokół nich rozpłynął się w powietrzu.
Jednak on nadal wymierzał w nią lufę pistoletu, gotowy do strzału.
- Wanda!
Głos Clinta nagle odbił się echem po pomieszczeniu. Był głośny, ale ona nawet nie drgnęła. Wciąż z niedowierzaniem wpatrywała się w stojącą kilka centymetrów od niej postać.
Przez chwilę panowała cisza. Była pewna, że Clint przeżywa teraz dokładnie to, co ona. Że tak samo jak ona nie może uwierzyć w to, co widzi.
- Wanda! To nie jest twój brat! – zawołał po chwili – To nie jest Pietro.
To musiał być on.
Te same oczy. Te same rysy twarzy. Znała go od zawsze. Nigdy nie pomyliłaby własnego brata.
Mimo iż pistolet trzymany przez niego wciąż przystawiony był do jej czoła, nie mogła się bronić. Nie mogła go skrzywdzić. Nie potrafiła. Nie tyko ze względu na ich więź, ale i na to, co stało się kilka dni temu.
Już raz zginął. I nie mógł zginąć ponownie. Nie przez nią.   
Dłoń Pietro drgnęła i mocniej zacisnął palec na spuście. Wanda bezsilnie zamknęła oczy, oczekując na dźwięk strzału.
Jednak zamiast tego usłyszała, jak coś osuwa się na podłogę.
Otworzyła oczy i spojrzała w dół.
Pietro, który jeszcze przed chwilą stał tuż przed nią, leżał nieprzytomny na ziemi, z niewielką strzałą wbitą w ramię. Wanda rzuciła Clintowi wściekłe spojrzenie.
- Coś ty zrobił? – wrzasnęła klękając nad bratem.
Ujęła jego twarz w dłonie, odgarniając z jego czoła kilka niesfornych, jasnych kosmyków.
- Spokojnie, on żyje. A myślałem, że strzały z usypiaczem się nie przydadzą – Clint podszedł bliżej i przykucnął obok niej  – Ale to nie zmienia faktu, że to nie jest Pietro.
Nie słuchała go. Z obawą patrzyła na brata. Nie bała się, że to faktycznie mógł nie być Pietro, ponieważ tego była pewna. Bała się, że mogła stać mu się krzywda. Walczył po stronie HYDRY, a co gorsza, omal jej nie zabił.
Nie zachowywał się jak jej brat, ale to musiał być on.
- Wanda, Pietro nie żyje – ciągnął Clint, po czym położył ostrożnie dłoń na jej ramieniu – Przykro mi, ale…
- Nie prawda – przerwała – To jest mój brat, czuję to. Musimy go stąd zabrać.
- To nie jest najlepszy pomysł. Pamiętasz, co mówił Kapitan? Równie dobrze może być to podstęp HYDRY. Mają dostęp do najnowocześniejszej technologii. Mogli stworzyć sobowtóra Pietro…
- … albo przywrócić go do życia – dokończyła, spoglądając łucznikowi w oczy – Zaufaj mi, ten jeden raz. Nie mogę go tutaj zostawić, jestem mu to winna. Ty zresztą też.

***

Siedziała skulona na parapecie, wpatrując się beznamiętnie przez okno. Wprawdzie przewieźli Pietro do bazy, ale nadal nie wiedziała, co się z nim działo. Ostatni raz widziała go tuż przed przewiezieniem go do szpitalnej części budynku. Od tamtego czasu, nie otrzymała żadnych wieści, chociaż minęło już dobre kilka godzin.
Nie mogła pojąć, jak mogła nie wyczuć, że jej brat żyje. Zawsze gdy byli osobno, a działa mu się krzywda, wiedziała o tym. Czuła to. Dlaczego teraz stało się inaczej? Nie zauważyła nawet, jak zabrano z bazy jego ciało. Jak mogła tego nie zauważyć? To wszystko działo się za szybko.
Teraz, kiedy miała szansę odzyskać brata, jej najcenniejszy skarb, nie mogła opanować myśli.
Usłyszała, jak drzwi do jej pokoju powoli się otwierają, po czym ktoś wszedł do środka.
Zdecydowane, żołnierskie kroki.
Milczał, więc zapewne wciąż nie było żadnych wieści odnośnie Pietro.
- Dalej nic, prawda? - zapytała, nawet się nie odwracając.
- Lekarze wciąż przeprowadzają testy – odpowiedział Steve, podchodząc bliżej niej – Jeszcze nic nie znaleźli. Kiedy Pietro się obudzi, będą wiedzieli więcej.
Skinęła powoli głową.
- Myślałam, że on zginął – szepnęła, czując, jak do jej oczu napływają łzy – Tak bardzo za nim tęskniłam. Oddałabym wszystko, by znów był przy mnie. Odnalazłam go, ale on zachowuje się, jakby nie był sobą. To nie Pietro jakiego znam.
- Uwierz mi, doskonale wiem, co czujesz – Kapitan usiadł obok niej.
- Co masz na myśli? – spytała z zaciekawieniem.
- Jakiś czas temu, spotkałem dawnego przyjaciela. Byłem pewien, że zginął, jeszcze w czasie wojny. Widziałem, jak spada w przepaść. Jakimś cudem przeżył, ale nie był sobą. Nie pamiętał ani mnie, ani kim jest. Nie wiem, co dokładnie mu zrobili, ale to sprawka HYDRY, mogę być tego pewien.
- Myślisz, że – zaczęła, przysuwając się bliżej niego – Że to, co spotkało twojego przyjaciela… Że to samo zrobili mojemu bratu?
- Nie mam pewności, ale wszystko na to wskazuje. Najwidoczniej podczas ataku na bazę, zabrali stąd twojego brata. Chcieli odciągnąć naszą uwagę, więc wysłali na nas mały oddział, a w tym samym czasie, włamali się do kostnicy.
Zwiesiła głowę i chlipnęła cicho.
- Nie martw się – posłał jej pocieszający uśmiech – Lekarze pracują nad tym, by mu pomóc. Jest z nimi dr Cho i uwierz mi, zrobią wszystko, co w ich mocy.

***

Nie mogła zmrużyć oka. Gdy tylko je zamykała, widziała chłodny wzrok jej brata, którym obdarzył ją kilka godzin temu.
Leżała na łóżku, zwinięta w kłębek. Po długim czasie, udało jej się zasnąć, był to jednak bardzo niestabilny sen. Śniła, lecz wciąż była świadoma. Wciąż myślała o Pietro.
Miała pewność, że był to jej brat.
Czuła to.
Ale Pietro nigdy nie patrzył na nią w ten sposób. Zupełnie, jakby nie wiedział, kim była. Jakby jej nie poznawał.  Zawsze był w stosunku do niej czuły, opiekuńczy, nie pozwoliłby jej skrzywdzić, ani tym bardziej sam by się do tego nie posunął.
Nie mogła się pomylić, to musiał być Pietro. Utwierdziła się w tym przekonaniu, po rozmowie z Kapitanem. Jeśli nie był to pierwszy taki przypadek…
Nagle poczuła czyjaś dłoń na własnym ramieniu.
- Wanda.
Znajomy głos wybudził ją ze snu. Zamrugała kilkukrotnie zaspanymi jeszcze oczami, próbując rozpoznać stojącą nad nią postać. Niebieskie oczy błyszczały lekko nocnym świetle księżyca, przy którym jego brązowe włosy wydawały się jeszcze ciemniejsze.
Barton?
Była jeszcze zbyt zdezorientowana, by móc cokolwiek powiedzieć.
- Przepraszam, że cię obudziłem – powiedział – ale pomyślałem, że chciałabyś o tym wiedzieć.
Ziewnęła, przecierając oczy dłonią.
- Co się stało?
- Pietro się obudził.

★★★

Nadszedł chyba mój ulubiony, przełomowy moment w opowiadaniu, a wyjaśni się on już w kolejnym rozdziale ;)
Za jego pisanie wezmę się możliwie jak najszybciej. Mój mózg nie pracuje w takie upały :P

4 komentarze: