No to wracamy do smutnego klimatu opowiadania.
Mogę was zapewnić, że w tym rozdziale będzie już lepiej.
Przygotujcie się na coś, na co w sumie powinniście być przygotowani i zapraszam do lektury ;)
Rozdział III – Cienie przeszłości
Była sama, otoczona
przez niemal rażącą w oczy biel. Nie widziała nic, czuła jedynie lekki chłód.
Potarła dłońmi ramiona, chcąc nieco się rozgrzać.
Była sama, ale mimo
wszystko odczuwała czyjąś obecność.
Nagle, jakby za mgłą
dostrzegła słaby zarys sylwetki. Zrobiła kilka kroków do przodu. Nim jednak
zdążyła podjeść wystarczająco blisko, usłyszała, jak ktoś ją wołał. Był to
znajomy głos, pochodzący od postaci, która nagle pojawiła się tuż naprzeciwko
niej.
Teraz tajemnicza
postać nie była już taka tajemnicza. Doskonale znała tę twarz.
- Pietro – szepnęła,
otwierając szeroko oczy.
Natychmiast podbiegła
do niego i rzuciła się w jego ramiona. Objął ją, ale ku jej zdziwieniu, nie
poczuła ciepła, jakie zawsze odczuwała, gdy ją przytulał.
Zupełnie, jakby go nie
było.
- Przepraszam, siostra
– szepnął nagle – Ale przyszedłem się pożegnać.
Gwałtownie odsunęła
się od niego, chcąc spojrzeć w jego błękitne oczy. Widziała w nich smutek oraz
bezsilność.
- Nie – pokręciła
głową – Nie zostawiaj mnie, proszę…
- Będę cię chronił,
obiecuję – uśmiechnął się słabo, dotykając czule jej policzka – W każdym śnie o
lepszym, szczęśliwszym świecie, będę przy tobie.
Jej oczy momentalnie
wypełniły się łzami. Przytuliła się do jego piersi, ale nie słyszała bicia jego
serca, na które tak liczyła.
Wtuliła się w niego
mocniej, chcąc jak najdłużej nacieszyć się jego obecnością, którą ledwie wyczuwała.
- Boję się –
wyszlochała – Nie chcę zostać sama. Chcę, żebyś został.
- Zawsze przy tobie
będę – mówił ciepło, głaszcząc ją delikatnie po głowie – Będę w twoich snach,
żeby powtarzać ci, jak bardzo cię kocham.
Chciała, by chwila ta
trwała wiecznie. Nagle jednak odsunął się od niej i chwycił delikatnie za rękę.
Spojrzał w jej lśniące od łez oczy i posłał nieśmiały, lecz pokrzepiający
uśmiech.
- Muszę już iść – wyszeptał
smutno – Będę twoim aniołem, który zawsze będzie cię strzegł. Żegnaj,
siostrzyczko.
Puścił jej dłoń, po
czym jego postać zaczęła powoli rozpływać się w gęstej mgle. Chciała za nim
pobiec, ale czuła, że nie może ruszyć się z miejsca. Po krótkiej chwili nie
pozostało po nim nic, żadnego dowodu na to, że naprawdę tutaj był.
Została sama.
- Będę czekał na
ciebie – usłyszała jeszcze jego ledwie słyszalny szept – To nie jest prawdziwe
pożegnanie, jeszcze się zobaczymy. Jesteś silna, siostrzyczko. Wiem, że dasz
sobie radę. Pamiętaj, że strasznie cię kocham.
Otworzyła gwałtownie oczy.
Jednak w przeciwieństwie do poprzednich nocy, nie bała. Się.
Nie obudziła się z krzykiem, czy płaczem. Nie była wystraszona.
Jedyne co czuła, to bolesną pustkę w sercu.
To nie był koszmar. To było pożegnanie, na które zabrakło mu
czasu.
Nie pożegnał się z nią, co najwidoczniej chciał naprawić. I
udało mu się. Nie wiedziała, jak to zrobił, ale była mu wdzięczna, że mogła
jeszcze raz go zobaczyć. Jeszcze raz usłyszeć jego kojący głos. I chociaż już nie
czuła jego obecności, była pewna, że jest przy niej.
Że czuwa nad nią, niczym anioł stróż, którym zawsze dla niej
był.
Pietro zawsze był jej aniołem.
***
Kolejne dni zlewały się w jednolitą, monotonną całość.
Starała się jak najmniej przebywać zamknięta w pokoju. Wynajdywała
najrozmaitsze zajęcia, by tylko nie myśleć o Pietro.
Próbowała rozmawiać z innymi Avengersami, jednak o czym by
nie dyskutowali, temat prędzej czy później schodził na jej brata.
Stała przed bramą wyjazdową, wpatrując się w głąb
otaczającego placówkę lasu. Czuła intensywny zapach drzew oraz powiem ciepłego,
letniego wiatru, który muskał jej twarz.
Nie chciano wysyłać ją na żadne z misji. Za każdym razem
słyszała:
Musisz jeszcze odpocząć.
W
gruncie rzeczy, zadania wcale nie były poważne, skoro wysyłano na nie
pojedynczych agentów. Najczęściej byli to Sam i James, w kręgach T.A.R.C.Z.Y.
znani lepiej jako Falcon i War Machine. Chcieli się wykazać i pokazać, co
potrafią. Ona też tego chciała, ale nie zamierzała się spierać z decyzją
Kapitana.
- Zbieraj się – usłyszała nagle znajomy głos.
Zdezorientowana obejrzała się za siebie, gdzie ujrzała
Natashę stojącą tuż za nią ze skrzyżowanymi ramionami.
- Dokąd?- zapytała niepewnie.
- Nie wiem, jak ty, ale ja muszę nieco odpocząć od tego
miejsca. Jedziesz ze mną, czy nie?
Nie wiedziała, czy wypada dalej ją wypytywać i czy jest w
tym jakikolwiek sens. Skinęła więc głową, po czy ruszyła w ślad za Natashą w
stronę garażu.
***
Nie widział nic, prócz budzącą grozę ciemnością, która go
otaczała.
Nie czuł nic, prócz piekącego bólu całego ciała.
Nie słyszał nic, prócz upiornej ciszy, która zdawała się
odbijać echem w jego głowie.
Nagle do jego uszu zaczęły docierać strzępki rozmów. Nie
potrafił rozpoznać ani głosów, ani słów, jakie wypowiadano. Ciemność zaczęła
powoli ustępować miejsca światłu, które z coraz większą siłą oświetlało jego
twarz.
Otworzył niepewnie oczy. Poza wielką lampą umieszczoną na
suficie dostrzegł zarys jakiejś postaci. Zmrużył lekko oczy, przyglądając się
uważniej.
- Witam z powrotem na świecie – powiedział, jak się okazało,
mężczyzna ubrany w długi, biały kitel – Mam nadzieję, że się pan wyspał, panie
Maximoff.
Maximoff.
Słowo to nie mówiło mu wiele. Właściwie, brzmiało zupełnie
obco. Starał sobie przypomnieć cokolwiek, jakikolwiek szczegół, ale nie
potrafił.
Pustka w głowie.
- Zakładam, że jest pan teraz nieco zdezorientowany, prawda?
– mężczyzna jakby czytał w jego myślach – Proszę się jednak nie martwić. Moim
zadaniem jest wszystko panu wyjaśnić.
Postanowił nie trwać dłużej w pozycji leżącej. Uniósł się z
łóżka i usiadł na jego brzegu, czemu towarzyszył pulsujący ból głowy, który na
szczęście, stopniowo słabnął.
- Szczegóły takie jak pańskie dane osobowe nie są teraz
najważniejsze. Przydzielono panu misję – podsunął mu pod nos tablet z kilkoma
wyświetlonymi zdjęciami.
Lekarz przesuwał powoli palcem po gładkim ekranie,
zmieniając kolejno wyświetlające się fotografie.
Jasnowłosy mężczyzna, ubrany w czerwono niebieski strój ze
srebrną gwiazdą na piersi, trzymający w dłoni okrągłą tarczę.
Olbrzymie, zielonkawe monstrum o budzącym grozę spojrzeniu.
Postać, prawdopodobnie mężczyzna w czerwonozłotym pancerzu.
Smukła, rudowłosa kobieta w czarnym stroju, uzbrojona w dwa
pistolety.
Wysoki, umięśniony mężczyzna o sięgającym za ramiona blond
włosach, dzierżący w ręku młot.
Łucznik w ciemnym kombinezonie.
Oraz młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Ubrana w czarną sukienkę
oraz krwistoczerwoną kurtkę. O dużych, szarozielonych oczach i jasnej cerze. Jej
brązowe włosy opadały niechlujnie na ramiona.
Poprzednie postacie wydawały mu się zupełnie obce, jednak
był pewien, że tę dziewczynę gdzieś kiedyś widział.
Nie wiedział, gdzie, ani kiedy, ale by pewien, że ją znał.
- Nie poznaje pan tych ludzi, prawda? – zapytał mężczyzna,
zabierając tablet.
Pokręcił przecząco głową w odpowiedzi.
- Nie jest to jednak istotne. Najważniejsze jest to, że ci
ludzie są celem pańskiego zadania. Ma ich pan zniszczyć. Każdego, bez wyjątków,
zaczynając do niej – wskazał na wirtualną fotografię pozornie znajomej,
szarookiej dziewczyny – To ona jest pierwszym celem. Jednak nim przejdziemy do
działania, radziłbym zmienić strój.
Odruchowo spojrzał na swoją koszulkę. Materiał był
podziurawiony. Zauważył wiele okrągłych otworów, których brzegi poplamione były
krwią.
- I zdobyć jakąś broń…
***
Tak dawno nie opuszczała bazy, że prawie zapomniała, jak
wygląda miasto. Wprawdzie nigdy nie była w Nowym Jorku, ale dobrze znała to
miejsce ze zdjęć i filmów. Było dokładnie takie, jak sobie wyobrażała. Wielkie,
kolorowe, a przede wszystkim pełne energii.
Zupełnie jak Pietro.
Przypomniała sobie, jak w dzieciństwie opowiadał, że będzie
mieszkał właśnie w Nowym Jorku. Od zawsze chciał zobaczyć właśnie to miasto.
Żałowała, że nie mógł być tutaj razem z nią.
Razem z Natashą przemierzały tłoczne, nowojorskie ulice. Nie
mogła oderwać wzroku od kolorowych billboardów i sklepów, zarówno po jednej,
jak i po drugiej stronie ulicy. Nie mogła się zdecydować, na co patrzeć, nie
chciała niczego przegapić.
Zatrzymała się nagle, wpatrując w przeciwną stronę ulicy, a
raczej na postać, która tamtędy przechodziła. Mogłaby przysiąc, że znała tę
postać. Jasne, nieco przydługie włosy, pod którymi wciąż kryła się odrobina
brązu opadały niesfornie na jego czoło. Ciemnoniebieska bluza, czarne spodnie,
białe sportowe buty.
Serce w jej piersi zdawało się zatrzymać.
To nie może być
prawda…
Nie mogła się pomylić. Ten chłopak wyglądał dokładnie tak
jak…
- Stało się coś? – zaniepokojony głos Natashy wyrwał ją z
zamyśleń.
Potrząsnęła nieznacznie głową, próbując się otrząsnąć. Jednak, gdy próbowała ponownie znaleźć go w
tłumie, zdążył już zniknąć jej z oczu.
- Nie – odparła zmieszana – Miałam wrażenie, że…
Że widzi jej zmarłego brata? Nawet w jej własnej głowie
brzmiało to absurdalnie.
- Że co? – drążyła.
- Już nie ważne – ucięła, przenosząc wzrok na Natashę – Wszystko
w porządku, ale może wróćmy już do bazy.
- Jesteś pewna, że wszystko gra?
- Tak, tylko jestem już trochę zmęczona, głowa zaczęła mnie
boleć – dotknęła odruchowo skroni – Wracajmy już.
To nie mógł być on. Musiało jej się przewidzieć…
***
Ogarniał ją chłód i
całkowita ciemność. Była sama. Sama w nieskończonym mroku. Nagle jednak
zauważyła błysk światła, który zdawał się oślepić ją na moment. Zasłoniła oczy
ręką. Gdy tylko dziwny blask zniknął, zauważyła leżącą kilka metrów przed nią
postać, odwróconą twarzą do niej.
Doskonale znała tę
twarz.
- Pietro! – zawołała.
Dopiero teraz
zauważyła, że mocno przyciskał ręce do klatki piersiowej, a jego jasnoniebieska
koszulka stopniowo przesiąkała krwią. Jej twarz cała zalała się łzami.
Chciała do niego
podbiec, ale czuła, że nie może ruszyć się miejsca. Jakby jakaś tajemnicza siła
starała się odciągnąć ją od niego.
- Wanda – jęknął,
zaciskając dłoń na swojej piersi – Pomóż mi…
Patrzył na nią, jakby
była jego ostatnim ratunkiem. I tak też było. W pobliżu nie znajdował się nikt,
kto mógłby mu pomóc. Nikt prócz niej.
- Wanda, proszę… -
jego głos był znacznie cichszy i słabszy.
Zawiodła go.
Znowu.
Znowu nie mogła mu
pomóc. Mogła tylko stać i patrzeć, jak cierpi.
Jak umiera.
W pewnym momencie, jego
ciało zastygło w bezruchu, a jego powieki powoli opadły w dół. Znała ten wyraz
twarzy. Widziała go jeden, jedyny raz, kiedy widziała brata po raz ostatni.
- Pietro!
Z krzykiem zerwała się z łóżka. Serce w jej piersi kołatało
niespokojnie, nie potrafiła złapać tchu. Rozejrzała się po pokoju.
Tak bardzo chciała powiedzieć sobie, że był to tylko sen.
W prawdzie, był to tylko
sen, ale w rzeczywistość była równie
okrutna. Czy we śnie, czy na jawie, Pietro już nie było.
Koszmar tylko jej o tym przypomniał.
Ponownie z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Przez kilka
ostatnich dni starała się o tym nie myśleć. Przychodziło jej to z trudem,
jednak udawało jej się.
Dlaczego więc teraz to wszystko wróciło?
Przypomniała sobie postać, którą widziała poprzedniego dnia,
będąc w mieście wraz z Natashą. Wyglądał dokładnie jak Pietro. Ale wiedziała,
że to nie mogło być prawdą.
Jej brat był martwy. Jego ciało nadal leżało w kostnicy.
Był martwy.
I nikt ani nic nie mogło tego zmienić.